niedziela, 15 lipca 2012

Brodka, z Polski.

        Dla niektórych Brodka to nadal synonim gwiazdeczki polskiego popu, która nijak ma się do hipsterskich nurtów muzyki wszelakiej, bo nie godna. Ku wielkiemu zaskoczeniu Granda przebiła się do świadomości i akceptowalności obserwatorów i słuchaczy zamkniętych na spalone nazwiska polskiego showbiznesu, co więcej zadziałało to też w drugą stronę - media dotychczas zamknięte na ambitniejsze klimaty nie zaniechały puszczania na falach krzyżówki dnia czy samej grandy, posypały się Fryderyki. Kotwica przynależności nazwiska do jednego nurtu została odcięta, statek Brodka popłynął w świat z powodzeniem zabierając na pokład wszystkich jak leci. Chyba się cieszę. Taką popularną polską muzykę chciałabym słyszeć w radio w sklepach robiąc zakupy na jutro i patrząc w okno 820 straight to Katowice.
        Okazje do usłyszenia materiału z Grandy live, pozwoliły na prześwietlenie prawdziwości pogoni Brodki za ogonem popularności. Zaskoczona zostałam konwencją malowanych twarzy neonowymi farbami i strojami cosmo. Negatywnie.  Rzecz idealizowania materiału z trzeciej płyty polegała na konfrontacji przeszłości z teraźniejszością i słusznym w mojej ocenie kierunkiem. Otoczka koncertowa z neonem z roli głównej stanowił przerost formy nad treścią, form wizualnych nad muzyką, do tego stopnia, że zaczęłam zastanawiać się na ile zostałam oszukana, z której strony mnie podeszli. Do wczoraj wolałam zatem powracać do Grandy w głośnikach bez dodatkowych konserwantów. Do wczoraj.
       Po wypuszczeniu kolejnych świeżynek prosto ze studia RedBulla z Los Angeles, przyszedł czas na drugą szansę, tym razem na koncercie w Jaworznie. Na ile poprzednie wariacje sceniczne okazały się tymczasowe przekonałam się naocznie. Dziewczyna w stylizacji co najmniej niewyjściowej, bez efektów specjalnych przywróciła mi wiarę, że jednak można postawić w pełni na muzykę. Że całkowicie niehipsterskie w pełni popularne kawałki Ten czy Dziewczyna mojego chłopaka mogą brzmieć oszałamiająco w innych, elektronicznych aranżacjach. Przyznaję się bez bicia, że znam te teksty kilka lat ode mnie młodszej i nie ma wstydu. Na Varsovie i Dancing shoes inaczej, też było dobrze. Na miejscu króla MJ cieszyłabym się na taki hołd.
Jak się okazuje dwa nowe utwory nie znajdą się na nowej płycie, a z remixami zostaną wydane na vinylu. Szkoda, bo tylko zacierałam ręce i czekałam kiedy na półkach sklepowych pojawi się Lax. 
Teraz znak zapytania rośnie, ale dopóki Monika B. trzymała się będzie Bartka Dziedzica o LP mogę być spokojna.




wtorek, 21 lutego 2012

Jaśniebajka Joanna.

W zeszłym tygodniu naszedł mnie sentyment do dobrych piosenek lat 90. Była różowa kula i co mi panie dasz Bajmu, w którym to więcej elektro niż w niejednej gatunkowej papce obecnych czasów. Co jeszcze? Kultowy kawałek Firebirds "Harry". I ja właśnie o nich. Zespół mianowany rockowym jednak w moich oczach bynajmniej. Słuchałam jak był na pierwszych miejscach list przebojów, ale w żadnym wypadku nie uważałam siebie za rockmankę. Ciekawość ludzka nie zna granic, dlatego zastanawiając się czym obecnie zajmuje się wokalistka doszłam do Joanny & The Forests. Znakomite wyczucie czasu, bo Joanna Prykowska, o której mowa nagrała album. 22 marca tego roku czyli dokładnie za miesiąc ujrzy światło dzienne w empikach i innych przybytkach muzyki wszelakiej.
Słuchając  jedynego filmu na youtube dotyczącego jej dotychczasowej działalności mogę śmiało napisać, że to dobry kierunek, relaksujący i jakże zaskakujący, bo gro czołowych popowców lat 90., ludzi znikąd i znanych z tego, że są znane -  grzeje dzisiaj tyłki w ciepłych fotelikach programów rozrywkowych w szczytach oglądalności.
Joanna & The Forests - druga strona medalu. Czekam na album!